Po długim czasie oczekiwania wszyscy fani Agnieszki Hałas w końcu otrzymali możliwość poznania zakończenia cyklu Teatr węży. Stosunkowo niedawno ukazał się bowiem trzeci tom tej serii – W mocy wichru. Jak to zwykle bywa, kiedy zbliżamy się do końca jakiejś opowieści, podczas lektury towarzyszy nam zarówno radość, jak i pewien smutek – w końcu przychodzi się nam bowiem rozstać z lubianymi bohaterami.
Mocną strona poprzednich tomów był sam pomysł na świat, w którym magia pozornie podzielona jest na dobrą – srebrną, i skażoną złem – czarną. Niemniej ludzie parający się magią są tam po prostu ludzcy i bez względu na to, którą stroną mocy władają, bywają źli lub dobrzy. Trzeci tom, tak jak i poprzednie, podkreśla to jak bardzo pozorne jest takie proste rozdzielanie światła na dobrych i złych. Co więcej autorka pokazuje tu, że im większą władzą się cieszą srebrni magowie, tym bardziej bezkarni i, co za tym idzie, okrutni się stają.
We W mocy wichru Agnieszka Hałas ujawnia nam kolejne okruchy informacji na temat swojego świata. Dowiadujemy się nieco więcej o paktach z otchłanią czy też o mieszkańcach sfer. Niemniej świat dalej jest bardziej wypełniony zagadkami niźli odpowiedziami. Z jednej strony boli, że autorka tak mało nam mówi o wykreowanej przez siebie rzeczywistości, w której żyje główny bohater, ale z drugiej strony dzięki temu książki nabierają niesamowitego powabu. Dużo więcej za to dowiadujemy się o Krzyczącym w Ciemności. Wraz z bohaterem poznajemy pewne wycinki z jego przeszłości i razem z nim dokonujemy rekonstrukcji wydarzeń. Nie wszystko, czego się dowiadujemy, to pewniki, ale nasza wiedza z pewnością staje się o niebo większa, niż po lekturze pierwszych dwóch tomów cyklu. Tym sposobem Brune odarty zostaje z wielu tajemnic, a nasza sympatia względem niego rośnie.
Bohaterowie to z pewnością mocna strona trzeciego tomu. W zasadzie każdą z ważnych postaci zaczynamy lubić i cenić. Krzyczący, towarzyszący nam od samego początku, jest już kimś bliskim, niczym przyjaciel – przyjaciel pełen wad i słabości, ale jednak bliski. Drżymy z lęku o jego skórę i martwimy się, kiedy jego postępowanie zdaje się prowadzić go w złym kierunku. Niemniej i inne postaci mają swój urok – wyniosła i mądra Marshia Lavalle pokazuje nam swoją ludzką twarz pełną troski o bliskich, a także daje piękny pokaz pragmatyzmu. Anavri wzbudza nieco słabsze emocje, ale też trudno nam się z nią nie solidaryzować. Wreszcie oba chowańce Marshii, o kompletnie odmiennych charakterach, wzbudzają sympatię, czy to poprzez niepohamowane obżarstwo, jak Zazel, czy poprzez swoją troskę i niezłomną wolę, jak Biss.
Fabularnie zamknięcie cyklu jest ciekawe, ale historia wciąga nieznacznie słabiej, niźli miało to miejsce w poprzednich tomach. Bardzo cieszy za to fakt, że konstrukcja fabuły nie wyklucza pojawienia się kolejnych historii o Krzyczącym w Ciemności. Jest to o tyle dobra wiadomość, że wszystkie dotychczasowe teksty o tym bohaterze trzymały poziom, a i sam świat jest na tyle fascynujący, że chce się do niego ciągle wracać.
Autor: Agnieszka Hałas
Wydawca: Solaris/RW2010
Książka na stronie wydawcy
Wersja ebookowa: część 1 i część 2
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Polacy nie gęsi
Kama said:
Brawo! Wpisujesz się w najnowsze trendy! Nikt ci nie kazał, nikt cię nie zachęca, a sam czytasz literaturę kobiecą. 😀 Znaczy książki pisane przez kobiety. A w ogóle to nie dość, że czytasz, to jeszcze recenzujesz, i to całkiem regularnie.
Patrz #ReadWomen2014, np. http://www.theguardian.com/lifeandstyle/womens-blog/2014/jan/20/read-women-2014-change-sexist-reading-habits?CMP=twt_gu Wiesz, że jesteś mniej seksistowski ode mnie? Bo ja w swoim seksistowskim zacięciu prawie nie czytam książek pisanych przez kobiety. 😉 A że rzadko czytam to rzadko recenzuję. No, Al-chan, w awangardzie jesteś! Gratuluję!
Alqua said:
Czuję się jak jakiś genderysta… 😉
A poważniej w fantastyce tego tak nie zauważam. Wydaje mi się, że okładki książek pisanych przez kobiety nie powalają różowymi kwiatkami i wstążeczkami. Oczywiście takie „Czarne” ma okładkę kobiecą – ale książka jest też, w moim odczuciu, mocno kobieca i okładka doskonale to oddaje. Ale już taki „Fiolet” ma okładkę, która, zgodnie z logiką artykułu, powinna być zarezerwowana dla piszącego mężczyzny.
Wydaje mi się za to, że zdecydowanie więcej mam ksiażek napsianych przez facetów.
Kama said:
Ja pamiętam okładki książek fantasy z półnagimi panienkami. Teraz nienormalne romanse mają okładki z półnagimi panami. 😉 Jedne i drugie mi się nie podobają. 😀
Ja chyba też mam więcej książek panów, ale ja po prostu nie zwracam uwagi na płeć autorów. 😀 Choć o dziwo, z Indonezji mam większość książek napisanych przez panie. 😉